Friday 30 November 2012

Trekking in the Himalayas - Part 1

Na początek, nasza trasa: przejechaliśmy z Pokhara do Beni i zaczęliśmy nasz marsz po lunchu. Tu jest lista miejsc, w których spaliśmy i wysokość, na jakiej są położone: Banskharka 1526m - Nangi 2320m (spędziliśmy tam dwie noce) - Mohare 3320m - Swanta 2270m - Khopra 3660 - Bayeli 3450m - Chhomrong 2170m - Himalaya 2920m - MBC (Machhapuchhre Base Camp) 3700m - z powrotem do Chhomrong - z powrotem do Pokhara.

Naszą wędrówkę zorganizowali ludzie z Nepal Wireless i jej głównym celem było pokazanie Jonowi zainstalowanego sprzętu wi-fi, żeby mógł doradzić, jak można ulepszyć serwis internetowy dla okolicznych wiosek. Było z nami dwóch chłopaków jako przewodnicy i tragarze i bez nich raczej nie udałoby nam się przejść tej trasy. Pierwsza część szlaku aż do Chhomrong nie miała żadnych oznakowań i konieczny jest przewodnik. Do tego ścieżka była położona wysoko i była stroma, więc ciężko byłoby nam samym nieść nasze rzeczy, mimo że nasze plecaki ważyły tylko koło 12-14 kg.

Naszą trasę można podzielić na dwie części: Banskharka do Chhomrong, gdzie szlak jest utrzymywany przez lokalną społeczność, i z Chhomrong to MBC i z powrotem, bardzo popularna trasa, dość łatwa i pełna turystów.

Zatrzymywaliśmy się w chatach/gospodach dla turystów, które, przynajmniej podczas pierwszej części szlaku, były bardzo podobne. Większość z nich składała się z trzech budynków: sypialnia z 8-10 pokojami dla dwóch osób, jadalnia i kuchnia. To oznaczało, że posiłki były ledwo ciepłe, bo przynoszono je z kuchni w temperaturze bliskiej zera stopni. Jadalnia czasami miała kominek, więc było tam w miarę ciepło i tam spędzaliśmy czas aż do pójścia spać (czyli około 19), bo w pokojach było niewiele cieplej niż na zewnątrz. Większość nocy spałam w czapce i kilku warstwach ubrania. Prądu na ogół nie było, czasami tylko zdarzały się baterie słoneczne, więc przebieraliśmy się przy świetle z komórek.

Prysznic trafiał się co kilka dni. Nawet gorący prysznic cię jednak nie rozgrzeje, jeśli znajduje się w przewiewnej szopie, a na zewnątrz jest 10 stopni. Nie cały czas było zimno. Rano było, i to bardzo, kiedy wyruszaliśmy w drogę, ale koło 10 rano byliśmy już w krótkim rękawku aż do jakiejś 17. Nigdy nie miałam takiej opalenizny na twarzy i rękach.

Podczas pierwszej części naszej wędrówki nie widzieliśmy nikogo na szlaku poza tubylcami, a w gospodach byliśmy często jedynymi turystami, czasami trafiała się jeszcze jedna czy dwie osoby. Nie docenialiśmy tego należycie aż dotarliśmy na ten popularny szlak, gdzie czasami można było utknąć za powolną osobą na wąskiej ścieżce, albo samemu stanowić przeszkodę dla szybszych osób.

W pierwszej części naszej wędrówki poznaliśmy bardzo ciekawe osoby. Na popularnym szlaku było zbyt dużo ludzi, żeby spokojnie porozmawiać przy posiłkach, no i większość była w dużych grupach, które trzymały się razem.

W Nangi poznaliśmy mężczyznę, który miał 71 lat i powiedział, że był w brytyjskiej armii przez 30 lat. Najpierw myśleliśmy, że zmyśla, ale potem opowiedział nam o regimentach gurkhijskich. Zapytany o swoją rolę w armii, powiedział: "Byłem kierowcą. Kierowcą czołgów." :-) Teraz pracuje w szkółce ogrodniczej, po której nas oprowadził. Pokazał nam także dwie książki, jedna z nich ręcznie wykonana, na temat nepalskich roślin leczniczych. Opowiedział nam historię swojego brata, który miał raka i lekarz powiedział mu, że nie może mu już pomóc. Wrócił do swojej wioski, gdzie jego brat - nasz znajomy - kazał mu pić ekstrakt z pewnej rośliny. Po miesiącu rak zniknął. Brat wrócił do lekarza, który nie mógł uwierzyć w jego wyzdrowienie.

Poznaliśmy tam też rodzinę: Węgra, wielkiego jak niedźwiedź, Dunkę, wysoką blondynkę i 4-5-letniego chłopca, trzyjęzycznego, jeśli nie więcej. Spędzają właśnie trzy miesiące w Nepalu pracując nad projektem fotograficznym na temat internetu w Nepalu, a potem wracają do Berlina, gdzie mieszkają. Oferują też swój czas jako wolontariusze, organizując projekty artystyczne w Kathmandu czy zajęcia z podstaw fotografii w Nangi.

Później, w Swanta, sześćdziesięcioletnia Francuzka zatrzymała się w tym samym miejscu, co my. Jest chyba największą twardzielką, jaką kiedykolwiek spotkałam. To była jej trzecia wyprawa do Nepalu w ciągu trzech lat i tym razem na szlaku spędziła kilka tygodni, łącznie z kilkoma nocami w namiocie na wysokości 5000 m, gdzie wiatr obniżał odczuwalną temperaturę do około -20 stopni. Spała w trzech parach spodni. Z Nepalu wybierała się do Sri Lanki na dwa tygodnie odpoczynku przed powrotem do Francji. Podróżuje tak od lat, wspomniała m.in. wizytę w Pakistanie 20 lat temu. Niezmiernie sympatyczna, bardzo łatwo się z nią rozmawiało, mimo że co chwila wtrącała francuskich słowa, jeśli nie przychodziło jej na myśl angielskie.

Ciąg dalszy i druga część zdjęć jutro.

*****

For the record, here is our route: we drove from Pokhara to Beni and started walking after lunch. Here is where we slept, and the altitude of each place: Banskharka 1,526m - Nangi 2,320m (two nights there) - Mohare 3,320m - Swanta 2,270m - Khopra 3,660 - Bayeli 3,450m - Chhomrong 2,170m - Himalaya 2,920m - MBC (Machhapuchhre Base Camp) 3,700m - back to Chhomrong - back to Pokhara.

Our trek was organised by people from Nepal Wireless, and its main aim was for Jon to look at wi-fi equipment at each of the villages we passed to see how the service could be improved. We had two guys with us to guide us and carry some of our stuff, and I don't think we could have done it without them. The first part of the route, until we got to Chhomrong, had no signs or directions, so you need someone to guide you. And with the altitude and steepness of the track, it would be really hard to walk with all of our gear, even though our backpacks were only about 12-14 kg each.

Our trek could be divided into two parts: Banskharka to Chhomrong, which was a community maintained trail, and Chhomrong to MBC and back, which is a very popular trail, quite easy and full of tourists.

We stayed in guesthouses, which, at least in the first part of the trek, were very similar. Most huts consisted of three buildings: the dormitory with double rooms, around 8 or 10 of them, the dining room, and the kitchen. This meant that the meals arrived to the dining room lukewarm after being carried through temperatures close to zero degrees. The dining room sometimes had a wood stove in it, so it was warm, and we'd hang out there until it was time for sleep (=around 7pm or so), but the dormitories were barely warmer than the outside. I slept in a hat most nights, and several layers of clothes. There was usually no electricity, unless there was solar power, so we would change by the light from our mobiles.

We showered every few days, whenever there was hot (or at least warm) water available. Even a hot shower in a draughty shed when it's 10 degrees outside will not make you very warm. It wasn't all cold, though. It was freezing in the mornings as we left our accommodation, but by around 10am we'd be in short sleeves until the sun went down around 5pm. I've never had such tan on my face and arms.

In the first part of the trail, we didn't see any people on the way apart from a handful of locals, and at the guesthouses we were sometimes the only tourists, or maybe with a couple of other people. We didn't appreciate it until we got onto the popular trail, where you could sometimes get stuck behind people on a narrow path, or be an obstacle that someone else tried to pass.

In the first part of the trail, we met some really interesting people. On the busy path, it was too crowded to have longer conversations with people at meal times, and they were usually in larger groups that tended to stick together.

In Nangi, we met a 71 year old man who said he'd been in the British army for 30 years. At first we thought he was making it up, but then he told us about the Gurkha regiments. Asked about what his role in the army was, he said "I was a driver. A tank driver." :-) Now he works in a plant nursery, which he showed us around one day. He also showed us two books, one of them hand-made, on Nepalese medicinal plants. He told us a story of his brother who had cancer and the doctor told him he couldn't help him, so he came back to his village, where his brother - the man we met - told him to drink an extract from one of the plants. After a month, the cancer was gone. He went back to the doctor, and the doctor couldn't believe his recovery.

We also met a family: a large, bear-like Hugarian man, a tall blond Danish woman, and a 4-5 year old trilingual boy (or more). They are spending three months in Nepal, doing a photography project on the internet in Nepal, and then they go back to Berlin where they live. They volunteer their time in various places, doing art projects in Kathmandu, or photography classes in Nangi.

Later, in Swanta a 60-year-old French lady was staying at the same place we were. She must be the toughest person I've ever met. It was her third time in Nepal in two years, and this time she trekked for a few weeks, including a few nights in a tent at 5,000 m, where the wind made it feel like -20 degrees. She slept in three layers of trousers. She was soon going to Sri Lanka for two weeks of rest before she went back to France. She's been travelling for years, including a visit to Pakistan 20 years ago. Amazingly friendly and easy to talk to, even if she used French words half the time when she couldn't think of English ones.

Part 2 and more photos tomorrow.


The very beginning

Crossing the first bridge

Buffaloes helping in the household

Cool looking rocks

One of our first rests

And another bridge

Mountain stream

Drying corn

Basketball court

Drying herbs or seeds

More corn

Cute goats

Nangi - first milestone

Quite transparent for Nepal

A huge moth in Nangi

Ready to sleep - in Nangi

We saw better rice terraces in Nepal than in China

Hard work in the village

Beautiful path through the forest near Nangi

A temple near Nangi

The former Gurkha soldier

At the nursery

A map of some treks in the area, including ours

The book on medicinal plants

In Nepalese as well

Snowy peaks

Pretty pink flowery tree

More snowy peaks

Well-deserved rest

Not quite on top of the mountain yet

Sunset

Looking cozy in Mohare

Flags were everywhere

Sunrise

One of the stunning views

Frozen pond and frost on the ground - in the morning

Alex with mountains

Jon with mountains

Rustic views along the way

Another beautiful brook

Water-powered grain mill

Enchanted forest

Another long bridge

2 comments:

  1. Znowu będę pisać jako Asia, ale już tak musi być. Myślałam, że jak się idzie tak wysoko w góry, to trzeba mieć jakieś maski tlenowe czy inny sprzęt wspomagający, a Wy nic tylko tragarzy mieliście. Ta kukurydza jest tak ułożona, że wygląda jak banany; myślałam najpierw, że tak rośnie i dziwiłam się, że inaczej niż u nas, a potem przeczytałam, że się suszy, ale i tak tworzy fajny widok.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nie, tlen to się przydaje wyżej, tam gdzie my byliśmy nie było jeszcze tak źle, chociaż trzeba było uważać na chorobę wysokościową i za dużo wysokości nie pokonywać jednego dnia, tylko się powoli aklimatyzować.

      Delete