Wednesday 29 August 2012

Shanghai

Szanghaj zbija z nóg, ogłusza i oszałamia. Przejście przez ulicę jest dużym osiągnięciem, bo światła czy pasy to tylko ogólne wskazówki, a nie jakieś sztywne przepisy. W metrze może jedna osoba na tysiąc nie jest Chińczykiem, w miejscach bardziej turystycznych jedna na sto. Prawie nikt nie mówi po angielsku, z wyjątkiem sprzedawców zaczepiających ludzi na ulicy i nachalnie proponujących "markowe" torebki i zegarki.

Wczoraj poszliśmy do Muzeum Szanghajskiego, gdzie mają wyroby z porcelany, brązu, monety, kaligrafię sprzed tysięcy lat. Spędziliśmy tam kilka godzin, z przerwą na lunch, który zjedliśmy w lokalnym barze, który wydawał się bardzo popularny wśród młodych ludzi. Podążając za ich przykładem, nabraliśmy różnych pojemniczków z jedzeniem do wielkich metalowych mis i ustawiliśmy się w kolejce. Misy powędrowały do kucharzy, którzy to nasze jedzenie ugotowali w zupie - nie wiedzieliśmy, jaki jest wybór, bo oczywiście wszystko po chińsku, więc zostały wybrane dla nas. Moja była rosołem o smaku pomidorowym, a Jona jakaś biała, chyba na bazie tofu. Oboje byliśmy bardzo zadowoleni, zwłaszcza po doprawieniu zup olejem z chili :-)

Po południu przeszliśmy się promenadą (The Bund) wzdłuż rzeki. Stamtąd rozpościera się widok na centrum biznesowe Szanghaju, Pudong, którego panorama zapiera dech w piersiach, zwłaszcza po zapadnięciu zmroku, kiedy zaczynają działać neony.

Dziś wybraliśmy się do Ogrodu Yu, który głównie składał się z drewnianych pawilonów i skalnych labiryntów. Naprawdę, jak na ogród, to roślin tam było mało. Ogród znajduje się w starej części Szanghaju, pełnej turystów. Pobłąkaliśmy się trochę po niej, bo jest tam dużo ciekawych sklepów i było na co popatrzeć. Udało nam się nie kupić Roleksa ani żadnych pamiątkowych breloczków. Potem wybraliśmy się do Pudong, do Muzeum Nauki i Techniki. Budynek niesamowity, olbrzymi, bardzo nowoczesny, ale wystawy takie sobie. Części interaktywne były super, ale mieliśmy wrażenie, że do nowego budynku przeniesiono stare wystawy. Na koniec dnia wjechaliśmy na 88 piętro jednego z najwyższych budynków w Pudong i obejrzeliśmy panoramę Szanghaju za dnia i po zmroku, tym razem oglądając The Bund od przeciwnej strony.

Jutro wybieramy się do byłej francuskiej części miasta i do muzeum plakatów propagandowych. No i musimy też zdecydować, dokąd dalej się udać, bo w piątek ruszamy w dalszą drogę, ale jeszcze nie wiemy, gdzie nas zaniesie. Przydałoby się odpocząć gdzieś wśród przyrody, bo chaos Szanghaju przytłacza, a upał i duchota wyczerpują. Niby jest tylko jakieś 28-29 stopni, ale przy tak wysokiej wilgotności powietrza ciężko się poruszać czy oddychać.

*****

Szanghai is quite overwhelming and deafening. Crossing the street feels like an achievement, because the lights or crosswalks are treated as rough guidelines, not strict rules. On the subway maybe one person in a thousand is non-Chinese, and in more touristy places maybe one in a hundred. Hardly anyone speaks English, apart from the peddlers stopping people in the street and offering them "brand" handbags and watches.

Yesterday we went to the Shanghai Museum, where they have porcelain, bronze objects, coins, and caligraphy from thousands of years ago. We spent a few hours there, apart from a lunch break, which we had in a local cafe, which seemed quite popular with young people. Following their example, we stuck multiple small plates of food in large metal bowls and stood in line. The bowls were passed on to the cooks, who then cooked our food in soup - we had no idea what the choices were, since everything was in Chinese, so they were chosen for us. I had some sort of tomato flavoured chicken stock, and Jon had a white, tofu based broth. We were both very happy with what we got, especially after adding some chili oil to our soups :-)

In the afternoon, we went for a walk along The Bund, a river promenade with a great view of the business centre of Shanghai, Pudong, whose panorama is breathtaking, especially after dark, with all the neon signs lit up.

Today we went to the Yu Garden, which mostly had wooden pavillions and rock labirynths. Really, for a garden, it didn't have much in the way of plants. The Garden is in the old part of Shanghai, the Old Town, full of tourists. We walked around there for a bit, because it has tons of interesting shops and there was plenty to look at. We managed not to buy a Rolex or souvenir key chains. After that we went to Pudong, to the Science and Technology Museum. The building is amazing, huge and modern, but the exhibitions were so so. The interactive parts were great, but we both felt asnif they had taken old exhibitions and moved them to this new building. At the end of the day we went to the 88th floor of one of the tallest buildings in Pudong and looked at Shanghai's panorama by day and by night, this time viewing The Bund from the other side.

Tomorrow we're planning to go to the French Concession and to the museum of propaganda posters. We also need to decide where to go next, since we're not sure yet, and we leave Shanghai on Friday. It would be nice to rest in some quiet, green place after the madness of Shanghai, especially that the heat and humidity make it hard to breathe at times, even if it's just 28-29 degrees.


On the Maglev train from the airport

Shanghai Museum from the outside

Shanghai Museum from the inside

Waiting in line with our lunch bowls

This is where we had the soup

A vase at the Museum

View of Pudong from the Bund

Pudong behind us

Dinner!

Pudong by night, from The Bund
Saying hello to one of the guardians of the Yu Gardens

Gate at the Gardens

Pavilion at the Gardens 

One of the fun shops in the Old Town

Tourist hordes in the Old Town

Science and Technology Museum

It took him 30 seconds to solve the Rubik's cube

The Bund from 88th floor in Pudong




3 comments:

  1. Czyli, że co, wybierało się samemu jakieś składniki, które później oni gotowali w zupach? Ciekawe :D

    ReplyDelete
  2. Rany rany, ja Was podziwiam, że wybraliście się na taką wyprawę bez znajomości języka O_o. Ja mam opory nawet w Europie! (czeka nas wizyta we Francji...)

    ReplyDelete
  3. Asia: Tak, skladniki sobie sami dobieralismy, chociaz co do wiekszosci rzeczy nie bylismy pewni, co to jest :-) A oni to wrzucali w sitku do gara z zupa, ktora byla tylko bulionem i tam sie gotowalo.

    Uschi: No wiesz co, przeciez we Francji sobie wszystko przeczytasz, a znajac angielski, niemiecki i hiszpanski wszystkiego sie domyslisz, przeczytasz nazwy ulic czy odroznisz slimaki od kurczaka w menu. My juz nawet jedlismy w miejscach, gdzie nie bylo nawet obrazkow i cale menu po chinsku i jakos zyjemy :-)

    ReplyDelete